niedziela, 28 listopada 2010

Pętla Beskidzka 2007


PĘTLA BESKIDZKA – ISTEBNA  07-07-2007 .
NO TO BUCH, PARA W RUCH! LETNIĄ NOCĄ POCIĄG RUSZA, BY KOLARZY UNIEŚĆ ZNÓW, HEN WYSOKO, PONAD WZGÓRZA.

Pociąg relacji Kołobrzeg – Katowice na stację w Szczecinku wtoczył się punktualnie. 15 wagonów daje naszej piątce szansę znalezienia wolnych miejsc. Jest dużo lepiej niż można było się spodziewać. Środek tygodnia i kierunek jazdy odwrotny do wakacyjnych Polaków wojaży sprawia, że w osobnym wagonie umieszczamy nasz sprzęt, zaś sami z bagażami lokujemy się obok.
Do etatowej czwórki na najbliższy maraton dołączył Jan Modrzejewski, wspominany przeze mnie w jednym z ubiegłorocznych wydań „Tematu „. Janek , były mieszkaniec Szczecinka, przed laty wyemigrował do dalekiej Australii. Rok w rok kilka naszych letnich tygodni ( w tym czasie na antypodach kangury obrastają grubszą sierścią, po czym prowadzący pogodynki zapowiadają zimę )spędza w Szczecinku. Jako że, jak sam mówi, na rowerze jeździ od zawsze, z radością podejmuje każde kolarskie wyzwanie.
W tym roku też jest z nami !
Przed nami ponad 600 km nocnej jazdy. Po przesiadce dojedziemy do Wisły, skąd do Istebnej przemieścimy się na rowerach.
Poszukiwanie zarezerwowanego lokum jest jak szukanie igły w stogu siana. Kosmiczna numeracja posesji – szukamy w Istebnej 836 – w żaden sposób nijak się ma do zakładanej przez nas uporządkowanej chronologii. Po numerze „1000 ileś” pojawia się „ 300 i coś „. Pytanie miejscowych o szukany numer kończy się prośbą o nazwisko właściciela. Hm, jak widać, tubylcom także nie odpowiada numeracja „ ni stąd ni zowąd „.
Na miejsce trafiamy z wykorzystaniem telefonu i wskazówek właściciela szukanego przez nas domku. Jak to zazwyczaj w podobnych sytuacjach bywa, musimy wrócić spory kawałek pod  - a jakże ! – górkę.

A’ propos numerologii :
Baco, jak wy liczycie te wszystkie owce? – pyta turysta.
Ano normalnie. Najpierw liczę nogi, a później dzielę przez cztery!

Po rozgoszczeniu się w pokojach udajemy się do biura zawodów po numery startowe i istotne wytyczne na jutrzejszy start. Później zaliczamy ponad dwudziestokilometrowy tzw. „rozjazd” – należy rozruszać mięśnie po kilkunastogodzinnej podróży i poznać pierwsze kilometry jutrzejszej trasy.
Po przespanej nocy nastał dzień startu. Pierwsza grupa startuje o 7:15, kolejne co 5 minut, w każdej grupie po 15 kolarzy. Zgodnie z ustaleniami organizatora na pierwszy ogień idą deklarujący pokonanie 3 okrążeń, t.j. 277 km. Waldek Skiba i Janek Modrzejewski ruszają przede mną, wszystkich nas czeka 277 km podziwiania górskich pejzaży . Moja grupa startuje o 7:25.Dużo później zmagania zaczynają Darek Cybul ( 2 okrążenia – 185 km ) i Mietek Rynkiewicz ( 1 okrążenie – 92 km ).
Trudna i wymagająca trasa wiedzie spod miejscowego amfiteatru , następnie wąską i urokliwą leśną serpentyną na Kubalonkę. Do tego miejsca wszystkich czekała wspinaczka, tu następowała pierwsza zdecydowana selekcja. Góry metodą zero – jedynkową weryfikują umiejętności i przygotowanie każdego z nas. W tym miejscu nie ma już 15-o osobowych grup, są dużo mniejsze, a pojedynczy kolarze stanowią większość.
Nagrodą za wjazd na Kubalonkę jest szybki, acz po wyboistym asfalcie, zjazd do Wisły. To kolejny etap roszad. Odważniejsi i lepiej wyszkoleni technicznie szusują w dół sprawniej powiększając przewagę.
Zaczynamy kolejny podjazd. Przed nami Salmopol. Zaczyna się łagodnie, lecz w miarę pokonywanych metrów kąt nachylenia podjazdów wzrasta. Na tym odcinku wszyscy raz po raz zmieniają przełożenia na lżejsze. W którymś momencie te możliwości  kończą się. Teraz czas na pokazanie siły własnej i przygotowania organizmu. Z rowerów nikt nie wyciśnie już więcej. To nie cytryny !
Uff!
Ile to kilometrów za nami ? 15-20? Dopiero?! Górskie maratony kolarskie to kolejny dowód na względność czasu i odległości.
Salmopol wzięty!
Na lewo rozciągają się piękne widoki, bez wątpienia warte włożonego wysiłku. Zmotoryzowani turyści odpoczywają na szczycie, my zaś ostro ruszamy w dół do Szczyrku.
Zatrzymując się, mielibyśmy być może szansę na wysłuchanie pewnego dialogu :

Przychodzi turysta do bacy i pyta, która góra to Giewont? Baca na to :
-widzisz tą pierwszą górę?
-widzę.
-a ta drugą?
-też widzę.
-tą trzecią?
-no też widzę.
-a tą czwartą widzisz?
-no niestety nie widzę.
-a to jest właśnie Giewont!

Zjazd po gładkim asfalcie do samego Szczyrku to rzecz warta powtórzenia. Wskazania rowerowych liczników sięgają 80-ki! Tu nie czas na podziwianie widoków. Ręce mocniej trzymają kierownice, całą uwagę skupiamy na drodze i jadących obok kolegach.
Za Szczyrkiem kierujemy się na Lipową, dalej Węgierską Górkę i Milówkę. Przed nami kolejny morderczy podjazd z dodatkowym utrudnieniem w postaci czołowego wiatru.
Pokonujący później po raz drugi i trzeci odcinek z Milówki do Koniakowa kolarze marzyli, aby tylko nie stoczyć się do tyłu!
Końcówka pętli to kwintesencja całej trasy – ostry, prawie kilometrowy podjazd. Jadący tu 10 km/ h mogą mówić że jechali szybko !
Dla kończących jedną pętlę – koniec ! Ukończyło ją 60 mężczyzn i 6 kobiet.
Dwa okrążenia zaliczyło 51 kolarzy i 3 dziewczyny.
Trzy pętle pokonało 34 zawodników, dla nich suma przewyższeń ( podjazdy liczone od punktu rozpoczynającego wzniesienie po szczyt, liczone w linii pionowej ) wyniosła 5.000 m.

Zakończenie maratonu odbyło się w niedzielę, 8 lipca. Kolarze KKS MOC MASTERS zaprezentowali się doskonale.
Mietek Rynkiewicz ( kat. M-5, 41-60 lat) na jednej pętli zajął 5 miejsce. Darek Cybul ( M-2 ) na dwóch okrążeniach był 15, gość z dalekiej Australii, Janek Modrzejewski ( M-4) na najdłuższym dystansie był 4, niżej podpisany – 5. Po raz kolejny doskonale spisał się Waldek Skiba ( M-5) wygrywając rywalizację na 277-io kilometrowej trasie.
Z podniesionym czołem 28 lipca pojedziemy na kolejny górski maraton do Zieleńca k/Dusznik Zdroju!
Po nim 11 sierpnia startujemy z Choszczna w Pętli Drawskiej przebiegającej przez Szczecinek. Kolarze przyjadą od Czaplinka ,ul. Gdańską, dalej tzw. obwodnicą , później ul. Kołobrzeską poprzez Trzesiekę i dalej Połczyn, Świdwin, Łobez, Choszczno. To będzie trasa 310-io kilometrowa. Najwytrwalsi pokonają jeszcze 155 km , co da im łącznie 465 km – to najdłuższy tegoroczny maraton !
W Szczecinku przy ul. Cieślaka 2 ( stacja paliw Statoil ) zorganizowany będzie punkt kontrolno-żywieniowy, gdzie wszyscy startujący na krótką chwilę przerwą jazdę. Na punkcie pierwsi kolarze powinni pojawić się ok. g.12.oo.
Zapraszamy do kibicowania i szczególnego dopingu dla naszych zawodników!

Grzegorz

Z archiwum 2006


Rower – pojazd drogowy napędzany siłą ludzkich mięśni za pomocą pedałów. Zwykle dwukołowy, jednośladowy, z kołami o jednakowej średnicy i napędem łańcuchowym na tylne koło.
Nie zawsze tak było!
Bodajże pierwszą wzmiankę o protoplaście roweru spotkać można w Anglii w Stoke Poges ,gdzie w 1642 roku w jednym z kościołów zainstalowano witraż wykonany w 1580 roku we Włoszech. Malunek daje pierwsze wyobrażenie czegoś, co można nazwać jedynie marzeniem, tęsknotą.
Pierwsza drewniana konstrukcja przypominająca rower zbudowana została przez Francuza M. de Sivraca w 1771 r. Pojazd napędzany był za pomocą odepchnięć nogami od ziemi. Nazwano go celeryferem, a póżniej welocyferem.
Przypisywanie więc tylko sławnemu Leonardo da Vinci podjęcia pierwszej próby szukania nowego pomysłu na poruszanie się nie musi być do końca prawdziwe.
W 1885 roku Anglik J. Starley wprowadził transmisję łańcuchową , co w sposób istotny usprawniło jakość przemieszczania się .
Nazwa rower funkcjonuje jedynie w języku polskim  powstała pod koniec XIX wieku, gdy na polskim obszarze popularne były bicykle marki Rover.
Dziś, jak każdy widzi, rower tak jak i każdy inny wytwór ludzkiej myśli i wyobraźni jest wartością samą w sobie. Spełnia on wielorakie funkcje – będąc praktycznym środkiem transportu może służyć jeżdzie po szosie i bezdrożach, może spełniać funkcje stricte praktyczne, może być narzędziem rekreacji lub sportu. Riksza spełnia funkcje transportu publicznego, rowerem górskim wjedziemy wszędzie, rowerem szosowym dojedziemy szybciej i dalej.
Czym dla mnie jest rower ?
Na pewno przedmiotem rekreacji / to mój punkt widzenia /.Znajomi twierdzą, iż raczej wyczynu / to ich punkt widzenia /.Jak zwał tak zwał – koń jaki jest każdy widzi . Wyznaję zasadę , iż trzeba mieć w życiu pozazawodowe zainteresowania ,pasję. Oderwanie się od nieuniknionych codziennych problemów pozwala skutecznie naładować akumulatory nie tylko do pracy zawodowej .
Pisząc ten artykuł jestem już po trzecim tegorocznym maratonie z cyklu Pucharu Polski. Jako cel założyłem sobie wzięcie udziału we wszystkich siedmiu wyścigach i na maksymalnych dystansach. Każdy maraton daje szansę udziału uczestnikom o różnym poziomie wytrenowania .Oprócz opcji długodystansowych organizatorzy proponują warianty pośrednie. I tak na przykład w Łobzie do wyboru były dystanse 330, 220 oraz 110 km. Do klasyfikacji pucharowej preferowane są oczywiście warianty najdłuższe. Możliwe  do uzyskania punkty są wynikiem podzielenia czasu przejazdu zwycięzcy danego dystansu przez czas własny , oraz pomnożenia tej wartości przez dziesięciokrotność dystansu. Zwycięzca  maratonu łobeskiego na najdłuższym dystansie uzyskał więc 3300 pkt.
Prowadzona jest klasyfikacja w kategoriach wiekowych / przedziały 10-cio letnie – 20-29 lat, 30-39 lat itd. / oraz open.
Inauguracyjny  maraton odbył się 29 kwietnia .Pierwsze koty za płoty – startując na 330 km zająłem czwarte miejsce w kat. wiekowej w czasie 10 h 50 min.. Kolejny start miał miejsce 20 maja w Kołobrzegu .Pokonałem 310 km w 9 h 15 min. zajmując trzecie miejsce. 3 czerwca odwiedziłem Gorzów Wlkp., gdzie 418 km przejechałem w 13 h 30 min., co dało drugie miejsce.
Wg moich obliczeń / oficjalne wyniki będą niebawem  / powyższe rezultaty powinny dać mi po trzech wyścigach drugie  miejsce w kategorii wiekowej oraz piąte w open.
Kolejnym wyścigiem jest maraton w Podgórzu koło Dusznik Zdroju. Odbędzie się  on 22 lipca . Najdłuższy dystans to 250 km. Języczkiem u wagi będzie tam nie odległość a górski teren.
W wyścigach dopinguje mnie i także uczestniczy inny  mieszkaniec Szczecinka, Mieczysław Rynkiewicz .Startując w kategorii M 5 / 50-59 lat / w Łobzie na dystansie 110 km zajął drugie miejsce. W Kołobrzegu na 155 km był piąty, podobnie  w Gorzowie na 209 km .
Nie jestem więc sam !
Szczerze i gorąco zachęcam wszystkich do uprawiania kolarstwa!
Chętnych zapraszam w każdą niedzielę o g.10.oo .Spotykamy się przed sklepem rowerowym na ul. Kościuszki. Pomożemy każdemu adeptowi – nieważny jest wiek, umiejętności czy sprzęt.
Jeździć każdy może!
Ważna jest chęć i determinacja. Tak jak kropla wody jest w stanie drążyć skały, tak własnym uporem osiągnąć można wiele, bardzo dużo.
Cztery lata wstecz męczyłem się bardzo rozpoczynając swoją przygodę. Pokonanie kilkudziesięciu km było wtedy wyczynem godnym herosa. Zazdrościłem i podziwiałem kolegów swobodnie pokonujących dłuższe dystanse w sposób dla mnie bezwysiłkowy.
Przeszkadzał mi teren, wiatr, wiek, waga ciała  oraz rower. Nauczyłem się z nich wszystkich uczynić sojuszników.

Grzegorz
06-06-2006

Imagis Tour 2008


IMAGIS TOUR 2008 – MARATON DLA WYTRWAŁYCH

Koniec sierpnia od czterech lat jest dla najbardziej wytrwałych i żądnych skrajnych doznań kolarzy maratończyków z niecierpliwością oczekiwaną datą. Dla coraz większej grupy pasjonatów także i w tym roku odbył się najdłuższy w Polsce ultramaraton rowerowy w jeździe non stop. Do dotychczasowych 1008 km dodano jeszcze 8, sytuując metę w Wołosate tuż za Ustrzykami Górnymi. Tegoroczny Imagis Tour to 1016 km ze startem w Świnoujściu i zakończeniem w Bieszczadach.
Porywających się na pokonanie ponad 1.000 km z wykorzystaniem jedynie siły mięśni i wbrew, wydawać by się mogło, wygodnej naturze większości z nas, z roku na rok przybywa! Deklarujących chęć zmierzenia się z dystansem i własnymi słabościami było 56 kolarzy. Ostatecznie wystartowało 41 śmiałków i 1 śmiałka (?), hmm, niech będzie białogłowa.
Moja tegoroczna, szczególnie po czerwcu, forma sportowa jest niższa niż oczekiwałbym. No cóż, tak dla mnie jak i dla wszystkich uczestników kolarskich maratonów szosowych sport rowerowy jest tylko i aż, lecz jedynie hobby. Naszą pasję traktujemy jako  wyzwanie, lecz nie sposób przecież walczyć ponad posiadany czas, zobowiązania prywatne czy zawodowe.
O ile jednak w drugiej połowie roku zrezygnowałem z uczestnictwa w części wyścigów w ramach Pucharu Polski, o tyle udział w Imagis Tour był wręcz obowiązkiem!                       Już kilka miesięcy wstecz zdecydowałem się na start w kategorii solo – novum wprowadzone w tym roku. Do poprzedniego roku start był wspólny dla wszystkich uczestników pozwalając także na kolektywną  jazdę na trasie, co ma niebagatelne znaczenie dając możliwość współpracy, schowania się przed wiatrem czy też koleżeńskiej pomocy w sytuacjach awaryjnych.
Zgodnie z regulaminem, startując solo zawodnik deklaruje samotną jazdę na całej, ponad tysiąc kilometrowej trasie! Nie wolno kontynuować jazdy w odległości mniejszej niż 100 m od innych kolarzy. Dla ułatwienia pracy sędziów i rozpoznawalności wśród  innych uczestników wyścigu, zawodnicy kategorii solo otrzymali numery startowe na charakterystycznym żółtym tle.
Im bliżej startu zaplanowanego na godzinę 08:00 tym bliżej sprawdzalności prognoz. Krótkie przemówienie prezydenta Świnoujścia odbywa się w strugach lejącej się wody.
Rozpoczęliśmy startem honorowym kierując się do granic miasta, gdzie w trasę rusza najpierw pierwsza, najmocniejsza grupa. Kilka minut za nią druga – ta i wcześniejsza to zawodnicy kategorii open. Jest ich w sumie 27. Oni jadą mogąc wspólnie zmierzyć się z czasem i odległością. 5 minut po drugiej grupie open na trasę rusza 15 kolarzy solistów startując co 1 minutę.
Jako zwycięzcy sprzed roku organizator dał mi pierwszą pozycję startową. Ruszam! Już przemoczony do suchej nitki dodatkowo nasiąkam wodą spod kół roweru i lejącą się z nieba.       
Temperatura powietrza spada dodatkowo potęgując uczucie chłodu. Jedynym panaceum jest w tych warunkach ostra praca nogami wpiętymi w pedały roweru. Podobno gdzieś w połowie trasy aura ma stać się przyjaźniejsza. W połowie? czyli za ponad 20 godzin.
Wszędzie obowiązuje zasada bij mistrza. Nie inaczej jest też i teraz. W niedługim czasie wyprzedzają mnie dwaj bardzo mocni koledzy ( startowali w ubiegłym roku w maratonie rowerowym Paryż  - Brest – Paryż, 1.200 km non stop ), a w chwilę potem  trzeci.
W przedstartowych założeniach liczyłem na to, że powinienem powalczyć o miejsce w trójce z czasem lepszym od pierwszego mojego startu w 2006, czyli poniżej 41 h 20 min., lecz uzyskanego w jeżdzie w grupie.
Jak złudne były to założenia pokazał czas!
Pierwszy punkt kontrolny, które na trasie rozmieszczone były co ok. 50 km, w Golczewie osiągam doganiając drugą grupę startową open. Prawdę mówiąc jestem pozytywnie zdziwiony. Pokonuję kolejne kilometry z wolna schnąc i na nowo przemakając..
Tuż po wyjeżdzie z Drawska, kolejna porządna ulewa połączona z niewielkim gradem przypomina, że ubiegłoroczne warunki pogodowe to tylko wspomnienie.
Od Kalisza Pomorskiego wiatr staje się przyjażniejszy zaczynając dąć w plecy. Cóż za radość z jazdy! 35-40 km/h dodaje otuchy i pozwala zapomnieć o chłodzie i bulgocącej w butach wodzie.  
Z Piły do pierwszego DKP ( Duży Punkt Kontrolny ) na 330 kilometrze trasy w Bydgoszczy pozostało 100 km. Bydgoszcz osiągam o g. 19:00, dokładnie tak jak sobie wcześniej założyłem – średnia prędkość na prawie jednej trzeciej maratonu to 30 km/h z uwzględnieniem krótkich przerw na punktach kontrolnych. Jest nieźle, a nawet doskonale! DKP umożliwia wszystkim uczestnikom kąpiel ( rzadko kto korzysta ), nocleg ( bardzo rzadko kto korzysta), gorący posiłek ( rzadko kto rezygnuje ). Posilam się rosołem, spaghetti , piję gorącą herbatę, nakładam na siebie strój adekwatny do nocnej jazdy – cieplejszy i upstrzony odblaskami.
W dalszą trasę ruszam przed 20:00 kierując się w stronę Torunia.   
I zaczynają się problemy. Jak zauważył później we Włocławku jeden z kolegów obsługujący punkt   kontrolny „ Grzegorz jest niezbyt ujechany, lecz widać, że noga słabo podaje”. Dokładnie tak się czuję! Nie mogę wykrzesać z siebie potrzebnej mocy. Ok. 22:00 na objeździe Torunia nie będąc pewien ,czy nie ominąłem zjazdu na Włocławek, zawracam w kierunku Bydgoszczy jadąc w przeciwną niż należy stronę. Nie tylko brak mocy w nogach, lecz i z ośrodkiem odpowiedzialnym za dowodzenie jest coś nie do końca tak jak należy. Dwóch jadących „normalnie” kolegów  rozwiewa moje wątpliwości – zawracam, straciwszy jednak ok. 30 minut. Co ciekawe, rok temu w tym samym miejscu to ja nakierowywałem jadących ze mną kolegów na właściwe zjazdy!
Włocławek dał możliwość napicia się gorącej kawy i herbaty przygotowywane przez miejscowego kolegę, znajomego z tras maratonów  Pucharu Polski. Krótki postój i ruszam dalej.
Przed Gostyninem pech – nagły uskok na asfalcie ( remont drogi ), wpadam w dziury i łapię „kapcia” w tylnym kole. Wokół ciemno, wykorzystuję własne przednie oświetlenie  do wymiany dętki. Zdjęcie koła i jego nałożenie muszę jednak przeprowadzić po omacku. Już mam ruszać, gdy nagłe bum! rozrywa świeżo nałożoną dętkę. Zaczynam zabawę od nowa wykorzystując drugą z trzech posiadanych zapasowych egzemplarzy. Ile straciłem ? – 30-40 minut.
Przejeżdżam przez Gostynin, Sochaczew, Żyrardów kierując się  w stronę Radomia.Za Radomiem, dojeżdżając do Iłży już wiem, że kilka godzin snu będzie koniecznością. Na miejscu jestem o 14:00, posilam się żurkiem i pierogami, biorę prysznic i udaje mi się zdrzemnąć 3 godziny. Wstaję o 19:00, zjadam coś gorącego, sprawdzam sprzęt i ruszam dalej w trasę. Zapadająca noc nie wróży niczego dobrego. Po niebie wałęsają się czarne chmury, błyski piorunów gdzieś w oddali rozcinają granatową noc. Temperatura znów spada.
Uśpiony Rzeszów przejeżdżam walcząc z przemożną chęcią zatrzymania się w ciepłym pomieszczeniu. Na punkcie kontrolnym zjadam kanapki, kilka zabieram w dalszą trasę.
Skręt na Sanok zawsze był dla mnie jak ambrozja. Tu, w Bieszczadach rok temu, dwa lata wstecz, odczuwałem przypływ nowych sił. I tym razem jest podobnie! Pomimo dotychczasowych trudnych momentów ( ba!, nie momentów a wręcz permanentnego stanu ) czuję się jak nowo narodzony.
Sanok, Ustrzyki Dolne, Ustrzyki Górne i jest meta – Wołosate!
Cel osiągnąłem tuż przed południem we poniedziałek samotnie pokonując 1016 km w 51 h 52 min., co wystarczyło do zajęcia 5 miejsca w kategorii solo.
Wyścig rozpoczęło 42 kolarzy, 27 w kategorii open i 15 w kategorii solo, a wśród nich wspomniana na początku białogłowa. Z trasy wycofało się 2 zawodników.
 W niezwykle trudnych warunkach pobity został rekord trasy, i to przez kolarza   kategorii solo – co najmniej przez rok czas 36 h 21 min. będzie tym najlepszym !
Ostatni zawodnik minął linię mety po 68 h 52 min.

Grzegorz       

Imagis Tour 2007


                                                IMAGIS TOUR 2007                     

                                                                                                                                                    ŻEBY DOJŚĆ DO ŻRÓDŁA, TRZEBA PŁYNĄĆ POD PRĄD – Stanisław Jerzy Lec
Trzecia edycja Imagis Tour, ultramaratonu rowerowego na dystansie 1008 km non stop, zakończona ! Zmagania maratończyków rozpoczęły się 25 sierpnia o g. 08:00, jak zwykle w Świnoujściu.72-godzinny limit czasu na pokonanie trasy kończył wyścig 28 sierpnia o g. 08:00.
Z zadeklarowanych 30uczestników na starcie stanęło 29, o kilku więcej niż w ubiegłym roku.
Armatni wystrzał z portowego nabrzeża zwieńczył wielomiesięczny okres treningów i przygotowań. Znakomita część startujących poświęciła pucharowy start w maratonie gorzowskim, odbywający się w tym samym terminie.
Czym kusi najdłuższy w Polsce maraton rowerowy? Co kryje się w głowach podejmujących tak ekstremalne wyzwanie? Czy trudy i przeciwności doświadczane na ponad 1000 – kilometrowej trasie zniechęcą czy też wzmocnią śmiałków? Kim są uczestnicy – cyborgami, zwykłymi ludźmi, hobbystami, umysłami z wybujałą wyobraźnią , a może z jej brakiem ?
No cóż !
Wszyscy z nas na pewno realizują sentencję wieszcza – sięgaj tam , gdzie wzrok nie sięga.
Na trasę wiodącą ze wspomnianego Świnoujścia do Ustrzyk Górnych w przepięknych Bieszczadach wyruszyli kolarze w wieku od 22 do 62 ( ! ) lat ! Po raz pierwszy w trzyletniej historii Imagis Tour wystartowały dwie dziewczyny!
Różny był poziom indywidualnego przygotowania uczestników. Część ze startujących mogła pochwalić się jednorazowym pokonaniem jedynie dwustu kilkudziesięciu kilometrów, część trasę w poprzek Polski pokonywała po raz kolejny. Po tegorocznym Imagisie Klub 3 x 1008 ( uczestnicy wszystkich dotychczasowych edycji ) liczy pięciu pasjonatów, Klub 2 x 1008 – jedenastu, Klub 1 x 1008 – dwudziestu, największa ich ilość to startujący w bieżącym roku.
Jak pokazał czas, wszyscy w tym roku pokonali trasę, nikt nie zrezygnował, nie było istotnych, przykrych zdarzeń losowych.

Czas się nie spieszy, to my nie nadążamy – Lew Tołstoj
Oczekiwanie jest tym, co nie buduje pozytywnie. Większości z nas marzy się już rozpoczęcie zmagań. Za nami odprawa techniczna w przeddzień startu, mniej lub bardziej przespana noc, śniadanie z emocjami, krótka przeprawa promowa na miejsce startu gdzie stajemy się obiektem zainteresowań prasy i telewizji. Pogoda świetna, jakby stworzona dla nas – nie pada, temperatura umiarkowana.
Przedstawiciel miejscowego samorządu w krótkich słowach nie kryje uznania i … zdumienia podjętym przez nas wyzwaniem.
Wystrzał!
Zaczynamy IMAGIS TOUR 2007 !
Z wolna rozkręcamy nasze rowery. Pierwsze kilometry to czas na zdjęcia , fotoreporterzy towarzyszą nam prawie do Wolina. Zwarta jeszcze grupa mile szumiąc oponami , w średnim tempie pokonuje wyznaczoną trasę. Każdy z jadących przymierza się do realizacji założonego celu – część pragnie jedynie? ( aż? )zmierzyć się z odległością , część chciałaby poprawić swoje dotychczasowe osiągnięcia.
Mój cel to zejście poniżej 40 h i miejsce w trójce. Jak będzie ?
Z wolna wyścig (dla wszystkich rozumiany inaczej – rywalizacja z kolegami, odległością ,czasem , zmęczeniem ) nabiera rumieńców. Rośnie  tempo, wzrasta tętno. Dochodzi do pierwszych podziałów peletonu, tworzą się zespoły na większość i niekiedy na całość trasy wiodącej już teraz przez Płoty, Resko, Łobez, Drawsko Pomorskie, Kalisz Pomorski, Mirosławiec, Wałcz, Piłę, Bydgoszcz, Toruń, Włocławek, Gostynin, Sochaczew, Żyrardów, Grójec, Radom , Ostrowiec Świętokrzyski, Rzeszów, Sanok, Ustrzyki Dolne i metą w Ustrzykach Górnych.
Na pierwszym obowiązkowym  punkcie kontrolnym w Łobzie na 101 kilometrze sprawnie uzupełniamy wodę, pakujemy banany, batony. Sam korzystam z możliwości pobrania GPS, coś mi podpowiada , że warto będzie!
Żwawo ruszamy dalej. Kilkunastoosobowa grupa równo pracuje połykając asfaltową nitkę. Brak sędziów na kolejnym punkcie kontrolnym ( na całej trasie rozmieszczone są co 50-60 km ) póki co nas nie dziwi i nie boli – mamy wystarczający zapas picia i jedzenia. Podobna sytuacja na kolejnym iluzorycznym PK ( punkt kontrolny ) zaczyna niepokoić.  Wielu z nas ma puste bidony i pełną głowę obaw.
Telefoniczny kontakt z samochodem sędziowskim przynosi nam szokującą , a drugiej strony jakże budującą, informację – pędzimy zdecydowanie za szybko, sędziowie czekają na nas na punkcie dawno już przez nas zapomnianym ! Dotychczasowa średnia prędkość oscyluje wokół 33 km/h.
Po niecałej godzinie mamy wreszcie wodę i coś na ząb. Nawodnieni i posileni, korzystając z dobrej passy ruszamy dalej. Nasz skład topnieje, krystalizuje się trzon na zasadniczą część dystansu.
Pierwszy DPK ( duży punkt kontrolny ), umożliwiający gorący posiłek, umycie się ( kąpiel ) a nawet nocleg , usytuowany w okolicach Bydgoszczy na 317 kilometrze trasy, osiągamy o g. 17:35. Zgodnie deklarujemy, że nie korzystamy z kąpieli, przeznaczając na przerwę 30 min. Plan wziął w łeb – zajazd przygotował dla nas nie to czego oczekiwaliśmy. Realizacja zamówienia na pierogi dla sześciu wygłodniałych gąb wydłużyła popas do godziny. W tym czasie ubieramy się cieplej na nocną jazdę, sprawdzamy oświetlenie i ciśnienie w oponach. Dużą pomocą służy nam obsługujący nasz wyścig, mechanik serwisowy jednej z polskich zawodowych grup kolarskich .
Nasyceni, w siedmiu ruszamy dalej. W niedługi czas jest nas sześciu – w tej grupie przemierzymy lwią część maratonu. Każdy wkłada wiele w to, by zwiększać przewagę nad jadącymi z tyłu. Docierające do nas poprzez sędziów i telefony komórkowe informacje mówią, że przewaga rośnie. My też rośniemy ! To dodaje skrzydeł i sił.
Za Toruniem wchłania nas ciemność. Zapada noc. Nasz mini peleton jest doskonale widoczny – światła białe z przodu, czerwone z tyłu, odblaskowe elementy na rowerach i ubiorach – co daje nam duży komfort w oczekiwaniu na brzask. Do którego jeszcze 8 – 9 godzin pedałowania.
Przed Włocławkiem eskortuje nas samochodem i udziela otuchy grupa  znajomych z maratonów Pucharu Polski. Na PK we Włocławku czekają kolejni kolarze – mamy wiernych kibiców ! Otrzymujemy pomoc, każdą możliwą w tych warunkach.

Nad stracony czas nic bardziej nie boli – Michał Anioł.
Nic tu po nas !
Czas ogrzać zziębnięte siodełka. Noc za miastem czernieje. Za sobą zostawiamy Gostynin, Sochaczew, Żyrardów, Grójec. Gdzieniegdzie szczekają czujne psy z niewidocznych z szosy gospodarstw. Głuchą pozamiejską ciszę przerywamy szumem rowerowych kół nacinając heban nieba światłem diod. Solidarnie pracujemy cyklicznie zmieniając się na prowadzeniu. Nie stosujemy taryfy ulgowej.
Pora świtu to czas oczekiwany z utęsknieniem. Jest to jednak czas największych zmagań z sennością. Różnie każdy z nas próbuje ją pokonać. W moim przypadku najskuteczniejsze okazuje się zdjęcie okularów, pęd powietrza orzeźwia.
Przed Radomiem stwierdzamy, że jest duża szansa zbliżenia się do 38 h w pokonaniu całej trasy, a więc pobicia dotychczasowego rekordu, wynoszącego aktualnie 38 h 46 min.! Ustalamy ,że w następnym DPK na 700 kilometrze w Iłży, gdzie docieramy o g. 08:20,  czas popasania nie może być dłuższy niż 1 h.
Tak też się dzieje – tym razem większość korzysta z kąpieli, wszyscy połykamy podwójne spaghetti, gorącą zupę, litry napojów i … w drogę !
Do mety już tylko 300 km. Zakładamy jazdę w tempie zapewniającym osiągnięcie czasu 38 h.
Zmęczenie ( taktyka ? ) części z nas powoduje, że zmiany są nierówne, prędkość spada. Osiągnięcie celu staje się mniej realne.

W życiu chodzi o to, by być trochę niemożliwym – Oscar Wilde .
Na 275 km przed metą po jednym z podjazdów odjeżdżamy w trójkę ( Stefan, Wojtek i niżej podpisany) zastanawiając się nad reakcją Bogdana, Jurka i Grzegorza. Co zrobią – będą gonić?, od zaraz?, za chwilę?.
Do Rzeszowa wręcz pędzimy 35-40 km / h. Przez długi czas nie wiemy co się dzieje za nami.
Jedna z kolejnych informacji przekazana od sędziów przed Sanokiem jest dla nas szokująco radosna – nasza przewaga wynosi ok. 40 km ! To ok. 1,5 h !
Niesamowite! Szaleńcza decyzja ucieczki na 275 km przed metą daje wielką szansę dokonania rzeczy spektakularnej. Mogą zrealizować się z nawiązką przedstartowe założenia. Realnym staje się też pokonanie granicy 38 h! 
Przed Sanokiem zmęczeniu poddaje się Stefan, dalej jedziemy już w dwójkę. Współpraca na całej trasie z Wojtkiem była doskonała. Wspomagając się jedziemy razem. 80 km do Ustrzyk Górnych pokazane na tablicy po opuszczeniu Sanoka to dla nas TYLKO 80 km!
Doskonale pamiętam rok ubiegły – ta sama tablica i to samo miejsce to było jeszcze aż 80 km.
O kolejną noc zahaczamy w Ustrzykach Dolnych, które opuszczamy o g.19:50. Niewiele ponad 40 km pokonujemy w większości po nowo położonym asfalcie pędząc ku mecie jak na skrzydłach. Niosły nas emocje, rozpierała radość.
Koniec! Meta!
Jest zwycięstwo, mamy rekord trasy – 37 h 40 min. !
Efektywny czas jazdy wyniósł 33 h 42 min.

Pamiętaj, co masz do zrobienia i zapomnij, czego już dokonałeś – Marie von Ebner - Eschenbach



Grzegorz

wspomnienia w pigułce - Maraton Rowerowy Dookoła Polski 2009


MARATON ROWEROWY DOOKOŁA POLSKI 2009
KRÓTKA HISTORIA DŁUGIEGO WYŚCIGU
Maraton Rowerowy Dookoła Polski ( MRDP ) to świeży rodzynek wśród najbardziej ekstremalnych wyzwań dla rowerowych zapaleńców. Trasa długości ponad 3.100 km wytyczona została możliwie najbliżej konturów granic naszego kraju. Konwencja NON STOP pokonania trasy plasuje wyścig wśród trzech najdłuższych maratonów rowerowych na świecie! Historię zainaugurował udany start dwóch kolarzy w 2005 roku. Kolejna próba trzech śmiałków w 2006 roku zakończyła się fiaskiem ( rezygnacje na trasie).
Od b.r. wyścig rozgrywany będzie co 4 lata.

DOJRZEWANIE POMYSŁU
Mam wielki apetyt na życie. Pasja kolarstwem trwa u mnie od 7 lat, w ciągu których pokonałem na rowerze prawie 100.000 km. Złożyły się na to treningi i starty w wyścigach, w tym trzykrotny udział  w Imagis Tour – 1.008 km non stop ze Świnoujścia do Ustrzyk Górnych. Zdobyte doświadczenia i chęć doznania czegoś bardziej ekstremalnego zaowocowały decyzją wzięcia udziału w MRDP 2009, trzecim najdłuższym maratonie rowerowym na świecie.

JUŻ ZA DZIEŃ, JUŻ ZA CHWILĘ
Najważniejszy w każdym działaniu jest początek - Platon
Start na Rozewiu wyznaczony został na 19 września g. 12:00. Trasa wytyczona wzdłuż granic Polski pokonywana będzie zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Limit pokonania trasy wynosi 10 dni. Zgłosiło się 9 zawodników – wszyscy z Polski. Za wcześnie jeszcze na udział obcokrajowców: impreza dopiero raczkuje, niezbędnym byłoby szerokie otwarcie się sponsorów i oprawy medialnej. Póki co przecieramy szlaki!
Nie ma dziennego limitu kilometrów do pokonania, nie ma określonych etapów, nie ma punktów żywieniowych, nie ma sędziów na trasie… jest samotność długodystansowca i chęć podjęcia wyzwania.
Zawodnicy sami decydować będą o tym gdzie i kiedy zdecydować się na odpoczynek, posiłek, sen. Narzuconymi rygorami są poruszanie się po wyznaczonej trasie ( zawodnicy otrzymali mapy), przesłanie SMS-owych meldunków po osiągnięciu punktów kontrolnych ( co ok. 100 km), 10-io dniowy limit pokonania dystansu.

ETAP PIERWSZY – sobota/niedziela
Podróżować to żyćHans Christian Andersen
19 wrzesień 2009, g. 12:00 – w piękne, słoneczne , sobotnie południe ruszamy wspólnie całą dziewiątką kierując się na Gdańsk, prom w Mikoszewie, kolejny w Kępinach Wielkich, dalej na Frombork, Braniewo, Bartoszyce, Kętrzyn… Wcześniej w okolicach Elbląga dochodzi do pierwszego podziału grupy. Krótkie, choć dość sztywne podjazdy weryfikują umiejętności kolarzy. Znajduję się w czołowej czwórce nie oszczędzając się na zmianach.
Gnany świeżością i zapasem sił dojeżdżam do Węgorzewa. Jest godzina 01:30 w nocy, pokonałem ponad 340 km. Decyduję się na pierwszy odpoczynek z noclegiem wykorzystując towarzyszący mi samochód techniczny.
Do Węgorzewa dojechałem sam, pozostawiając trójkę kolegów kilkadziesiąt km wcześniej. Czy pojadą dziś dalej?

ETAP DRUGI – niedziela/poniedziałek
O przyszłości należy myśleć, lecz nie trzeba się o nią martwić – Mikołaj Gogol
Pobudka o 06:30 nie jest łatwą w zimny niedzielny poranek i takim samym blaszanym wnętrzu towarzyszącego mi busa. Po namiastce toalety, śniadaniu i zapakowaniu prowiantu, odżywek na pierwsze 100-150 km wyruszam o g. 07:30. Póżno!
Samochód dając komfort bezpieczeństwa w razie sytuacji kryzysowych, jest też złodziejem czasu.
W miarę upływu kolejnych godzin robi się coraz  cieplej. Słońce wznosząc się do góry uprzyjemnia samotną jazdę po wcześniej nie znanych mi terenach. Trasa wiedzie różnej jakości asfaltami, zdarzają się też odcinki bruku. Jazda po nich rowerem szosowym  nie jest przyjemna  powodując zmniejszenie tempa .                                                                                                                                     Kolejny nocleg wypada mi w Hajnówce po przejechaniu 370 km. Kładę się ok. g.00:30 mając za sobą 710 km.

ETAP TRZECI – poniedziałek
Optymizm ma to do siebie, że mu się udaje lub mu się nie udaje: pesymizmowi nie udaje się nigdy – Adolf Jończyk
Budzik odzywa się o 06:00 przerywając błogi sen. Optymizmem napawa kolejny słoneczny dzień i rosnąca z godziny na godzinę temperatura. Przygotowany przez towarzyszącą mi ekipę posiłek znika błyskawicznie i o 06:45 rozpoczynam pokonywanie kolejnych kilometrów. Oprócz standardowego pożywienia zaopatrzony jestem w batony i żele energetyczne oraz  węglowodany w proszku. Wyposażenie apteczne stanowią m.in. maści rozgrzewające, maści p/bólowe ( głównie na stawy ), magnez, witaminy, glukozamina.
Raz po raz sięgam po bidon z napojem węglowodanowym, robię to systematycznie bez względu na odczuwaną lub nie potrzebę uzupełnienia płynów.
Po pokonaniu 320 km o g. 22:00 jestem w Hrubieszowie, gdzie zamierzam wcześniej skorzystać z odpoczynku mając w planie przejechać kolejną noc bez snu.

ETAP CZWARTY – wtorek/środa
Można równie dobrze śnić nie śpiąc, jak spać nie śniąc – George Ch. Lichtenberg
Wyruszam o 07:00 mając w planie przejechać bieżący dzień, noc i kolejny dzień. Malownicze okolice Hrubieszowa  odsłaniają przepiękne widoki dając przedsmak czekających mnie wrażeń w Bieszczadach i dalej w górach. Od Ustrzyk Dolnych po Górne trasa wiedzie po znanych mi drogach z Imagis Tour. Czuję się tu jak u siebie, odżywają sentymentalne wspomnienia… .
Bieszczadzki Park Narodowy kryje w sobie rysie i niedżwiedzie. Przestrzegano mnie przed nimi przed nocną jazdą. Obyło się bez bliskich spotkań „trzeciego stopnia’. Dała się jednak we znaki nisko leżąca mgła, duża wilgotność i niska temperatura. Przeszkadzała senność, deprymował brak osiedli ludzkich na wielu dziesiątkach kilometrów. Grozy dodawały odgłosy zwierząt z leśnych ostępów.
O g. 22:00 w środę osiągnąłem Czarny Dunajec. Od Hrubieszowa to ponad 600 km jazdy w górach.

ETAP PIĄTY – czwartek
Nie ludzie nami rządzą, lecz własne słabości – Aleksander Fredro
Wyruszając w dalszą drogę o g. 07:00 nie przypuszczałem, że już o 21:00 zmuszony będę do wcześniejszego zakończenia jazdy. Pierwsze górskie kilometry ( Żywiec, Milówka, Istebna, Wisła) nie wskazywały na nic niepokojącego. Od południa jednak pojawiły się dolegliwości żołądkowe uniemożliwiając jazdę dotychczasowym tempem. Po przejechaniu zaledwie 220 km zmuszony byłem do wcześniejszego położenia się spać w Raciborzu.
Może dłuższy sen przyniesie ukojenie?

ETAP SZÓSTY – piątek/sobota
To nie droga jest zła, to wędrowiec się myli – Gao Xingijan
 Nie czuję się najlepiej, wyruszam dopiero o g. 08:00 po bardzo delikatnym śniadaniu. Czuję brak mocy, jestem jak wyżęty z energii, siły i chęci. Rozkręcam się powoli kierując się na Prudnik, Lądek Zdrój, Zieleniec, Kudowę Zdrój. „Jest lepiej, choć nie najgorzej jest ‘ – taki jest mój stan. Pomiędzy Kudową a Radkowem ( jest już głęboka noc) przebiega mi przez drogę kilka dzików. Zajęte sobą – ja im też nie wróg – zniknęły w leśnych odmętach.
Dziś przejechałem  nieco ponad 300 km i o g. 02:30 kładę się spać – jestem w Głuszycy.

ETAP SIÓDMY – sobota/niedziela
Ludzie wierzą, że aby osiągnąć sukces trzeba wstawać rano. Otóż nie – trzeba wstawać w dobrym humorze – Marcel Achard
Pobudka o 07:00, startuję o 08:00. Za mną prawie 2.200 km, do mety pozostał niecały 1.000! Świadomość tego wyzwala dodatkowe pokłady energii. Za Jelenią Górą  skończą się góry – to także dodaje optymizmu i uskrzydla!
W okolicach Jeleniej Góry odbywa się wyścig kolarski. Dla jego uczestników to tylko kilka godzin siedzenia na siodełku…
Jazda przy niemieckiej granicy jest dla mnie dużym zaskoczeniem. Spodziewałem się dobrej i bardzo dobrej jakości nawierzchni, a zdarzały się długie odcinki starego bruku spowalniając tempo jazdy.
Niemniej jednak przejechawszy ponad 300 km o g. 03:00 położyłem się spać w Gubinie.

ETAP ÓSMY – niedziela/poniedziałek
Nie otrzymujemy krótkiego życia, lecz je takim czynimy. Nie brakuje nam czasu, lecz trwonimy go - Seneka
Coraz bliższa meta nie pozwala na błogie lenistwo. Budzik dzwoni o 07:00, na rowerze jestem już o 07:30. Ostatnia już przeprawa promowa w Połęcku, dalej podążam na Kostrzyń, Mieszkowice, Cedynię, Gryfino. Szczecin wita mnie zapadającą nocą. Jadę dalej przez Goleniów, Międzyzdroje aż do Trzebiatowa. jest g. 04:30 w poniedziałek rano, zaczyna świtać. Jednak kładę się na kilka godzin, zasypiałem jadąc na rowerze. Ten etap to tym razem przejechane 386 km.
Do mety pozostało jedynie ok.275 km!

ETAP DZIEWIĄTY – poniedziałek
Nie wiem, co jest kluczem do sukcesu, ale kluczem do klęski jest chcieć zadowolić wszystkich – Bill Cosby
To już tak niewiele!
Dwie godziny snu, obfite śniadanie i o g. 07:30 ruszam do ostatniego etapu kończącego MRDP 2009. Wiatr wiejący w plecy bardzo pomaga, na liczniku 40 km/h pojawia się często i na dłużej. Kołobrzeg, Mielno, Darłowo, Ustka to kolejno mijane miejscowości.
Dotychczasowy brak opadów z nawiązką „rekompensuje” mi odcinek od Ustki aż do mety – ulewne opady i porywisty wiatr nie odpuszczają nawet na moment.
Koniec wyścigu, jest meta osiągnięta o g. 20:43!
Ta sama latarnia morska pożegnana 19 września o g. 12:00 wita mnie póżnym wieczorem po 9 dniach 8 h i 43 min i przejechaniu prawie 3.180 km.
Z 9 uczestników wyścig ukończyło jedynie 5. Zająłem miejsce 3-4 wspólnie z kolegą znanym z Imagis Tour i Pucharu Polski w kolarskich maratonach szosowych.
Czas na regenerację organizmu , przegląd  sprzętu który nie zawiódł, usystematyzowanie wspomnień, zdjęć.
Co dalej? Tak, zadaję sobie takie pytanie… .                          Grzegorz