niedziela, 12 grudnia 2010

Zdrowotny wpływ sauny

Wpływ sauny na organizm

Autorem artykułu jest Magda Konarska



Ciąg dalszy artykułów o saunie. Artykuł opisuje zalety używania sauny.
W czasie kąpieli w saunie ciepły i zimny bodziec działają na organizm alternatywnie. Powoduje to różne zwłaszcza pozytywne reakcje organizmu.

Ciało ludzkie reaguje na silny bodziec ciepła rozszerzeniem naczyń krwionośnych w skórze (zaczerwienieniem skóry) i wydzielaniem potu. Ma to na celu utrzymanie temperatury wewnątrz organizmu na poziomie 37°C. Daje to jednak w saunie tylko częściowy sukces.

Chociaż tylko 10 g wody paruje w każdej minucie z szybko nawilżanej powierzchni ciała, to jednak spowodowane tym ochłodzenie nie wystarcza do utrzymania temperatury na powierzchni ciała i wewnątrz. Temperatura skóry, która w warunkach temperatury pokojowej wynosi tylko 30°C, zwiększa się w saunie prawie o 10°C do około 40 °C. Temperatura wewnętrzna organizmu wynosi odpowiednio 38°C i wzrasta do 38,5°C.

Wiele ciepła z gorących powierzchni drewna i pieca działa na skórę w formie promieniowania (podczerwonego). Wdychane ciepło z powietrza otaczającego ciało działa na błony śluzowe układu oddechowego. Połączenie tych działań daje silny efekt mimo, że przepływ ciepła do skóry z gorącego powietrza otaczającego ciało jest hamowany przez nieruchomą warstwę powietrza (warstwa izolacyjna), która przylega do całej skóry.

Właśnie ta przylegająca warstwa jest powodem tego, że pomimo suchego powietrza w saunie nie cały pot odparowuje lecz czasami tworzy krople na skórze, które spływają po ciele.

Pod wpływem ciepła naczynia krwionośne w całym systemie skórnym rozszerzają się a rezerwuary krwi pustoszeją. Zwiększa się objętość krążącej krwi i przepływ jej jest szybszy. Puls przyspiesza się o około 50%. Szybsze krążenie dostarcza gruczołom potowym dostatecznego materiału do produkcji potu i przenosi ciepło ze skóry do wnętrza ciała. Ponieważ ciśnienie krwi jest związane ze zmianami w krążeniu, to zachodzące zmiany powodują pewną normalizacje wcześniejszych zbyt wysokich lub zbyt niskich wartości ciśnienia.

W czasie fazy ochładzania podwyższona temperatura ciała powinna wrócić do temperatury początkowej. W czasie tego procesu zawartość tlenu we krwi ponownie wzrasta. Z powodu kolejno działającego na skórę bodźca zimnego i gorącej kąpieli stóp, która przyspiesza odruchowe rozszerzanie się naczyń-krwionośnych, naczynia krwionośne w skórze są rzeczywiście uaktywniane.

Podczas gdy efekt działania ciepła jest fizycznie i psychologicznie odczuwany jako odprężenie, zastosowanie zimnej wody powoduje uczucie odświeżenia i dostarcza impulsów do autonomicznego systemu nerwowego i ważnych gruczołów produkujących hormony (przysadka i kora nadnerczy), a które mogą być uważane za słabe bodźce uaktywniające je.

Podsumowując, sauna wywiera korzystny wpływ na system powierzchniowy, na system krążenia sercowo-naczyniowego i na bilans wodny. Zwiększa się szybkość usuwania osadów i wzmacnia się odporność na infekcje.

Polecamy sauny fińskie SaunaFin www.saunafinska.com
---

SaunaFin- ekskluzywne sauny fińskie


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Rowerem po Norwegii

Norwegia

Autorem artykułu jest Piotr Łeszyk



2921 km, 28 dni jazdy, 2 przyjaciół i 2 rowery, 1 cel. Relacja z rowerowej wyprawy z Oslo na Nordkapp...
Już na początku 2006 roku wybraliśmy Nordkapp za cel naszych wakacji. Nie chcieliśmy jednak dołączać do rzeszy turystów, którzy docierają tam samochodem, autobusem, czy promem. Wybraliśmy więc nieco trudniejszy i bardziej wymagający sposób podróżowania. Przez kilka miesięcy przeglądaliśmy przewodniki i mapy, szukaliśmy inforamacji w internecie, stopniowo uzupełnialiśmy sprzęt i oczywiście (na ile pozwalał nam czas) jeździliśmy na rowerach. Zaplanowana przez nas trasa wiodła z Oslo przez Lillehammer, Roros, Trondheim, Namsos, Bodo, Archipelag Lofotów, Altę na Nordkapp.

17 sierpnia rano w samym centrum Oslo wysiedliśmy z busa, który dowiózł nas z Poznania. Szybko załadowaliśmy cały ekwipunek na rowery i ruszyliśmy na krótki objazd norweskiej stolicy. Mając po raz pierwszy do czynienia z tak ciężkimi sakwami (po 40 kg na każdym rowerze) namacalnie przekonaliśmy się co oznacza zwrot „rower jeździł jak chciał”. Nie mając zbytniej kontroli nad naszymi „czołgami”, zdołaliśmy zobaczyć budynek parlamentu, ratusz, twierdzę Akershus, a także obrazy Edvarda Muncha w Galerii Narodowej. Najbardziej podobał nam się „Krzyk” – trochę nam przypominał postać Rysia z Klanu. Pomimo, że Oslo wywarło na nas bardzo korzystne wrażenie, chcieliśmy jak najszybciej ruszyć w trasę!

Pierwszym celem naszego wyjazdu było dotarcie do Lillehammer. Zanim to nam się udało, zaliczyliśmy pierwszą awarię – w Karola rowerze pękła dętka – pierwsza i ostatnia w czasie całego wyjazdu. Trzeciego dnia rano minęliśmy niewielkie Lillehammer, w którym oprócz słynnej nazwy i skoczni nie ma nic przyciągającego. Znacznie więcej „rozrywki” dostarczył nam podjazd w Góry Rondane. Był to kilkunastokilometrowy odcinek o 9-cio procentowym kącie nachylenia. Po kilku godzinach mozolnego pedałowania wjechaliśmy na wysokość ponad 1200 m n.p.m. Żaden inny podjazd nie dał nam się aż tak we znaki, a każda następna „górka”, choćby stroma i wysoka, była niczym, w porównaniu z tym. Nasz trud nie poszedł jednak na marne – Góry Rondane mają wspaniały krajobraz, nieporównywalny z żadnymi polskimi górami. Równie ciekawie i emocjonująco było podczas zjazdu do doliny, kiedy w strugach ulewnego deszczu, z dużym obciążeniem i po „zakręciastej” drodze mknęliśmy naszymi bolidami w dół. Wrażenia niezapomniane.

Następnym ciekawym punktem na naszej trasie było Roros – górnicza osada, wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Największe wrażenie robią dwustuletni kościół i drewniane domki stojące wzdłuż opustoszałych ulic na zboczu góry. Atmosfera była niesamowita, a ulice zupełnie puste, więc aż głupio było nam głośno rozmawiać.

Do Trondheim było już z górki. Oczywiście nie cały czas, bo to przecież Norwegia, a tu hasłem przewodnim jest PODJAZD. Ale Roros położone jest w górach, a Trondheim nad morzem, więc tendencja była „spadkowa”. Trondheim, założone w 997 roku, jest obecnie trzecim co do wielkości miastem Norwegii. Główną atrakcją miasta jest tysiącletnia katedra Nidaros, największa średniowieczna budowla w całej Skandynawii. Zgodnie z legendą, pod świątynią znajduje się grób św. Olafa, dlatego do katedry od setek lat przybywali pielgrzymi z całego kraju. Po krótkim objeździe miasta ruszyliśmy w jedynym słusznym kierunku – na północ. Od Trondheim nasza trasa wiodła wzdłuż fjordów, które z małymi przerwami towarzyszyły nam do samego Przylądka Północnego.

W Steinkjer, kilkadziesiąt kilometrów za Trondheim, zjechaliśmy z głównej trasy, by 600-kilometrowy odcinek do Bodo przejechać bocznymi, o wiele bardziej widokowymi szosami. Wtedy też zaczęły się problemy z Karola tylnym kołem, w którym w ciągu dwóch dni złamało się 6 szprych. Obręcz była na tyle zósemkowana, że o dalszej jeździe nie było mowy, a do najbliższego warsztatu mieliśmy około 80 km. W całej tej przygodzie (bo takie zmagania to nic innego jak dodatkowa przygoda) mieliśmy sporo szczęścia i spotkaliśmy się z dużą życzliwością ze strony Norwegów. Nie dość, że mogliśmy rozbić namiot na czyimś podwórku, to następnego ranka znaleźli się chętni, którzy podwieźli nas pod samo Bronnoysund (tam właśnie był warsztat). Po szybkiej transplantacji szprych i reanimacji koła ruszyliśmy w dalszą trasę. W sumie po ośmiu dniach jazdy wzdłuż wybrzeża, zaliczeniu ponad 10 przepraw promowych i zrobieniu masy zdjęć fantastycznych widoków, dojechaliśmy do Bodo, skąd promem przedostaliśmy się do Moskenes na Lofotach.
W miejscowości o wdzięcznej nazwie: „A”, na samym końcu drogi wiodącej przez Lofoty, znaleźliśmy najlepszą miejscówkę na nocleg w całej Norwegii. Stojąc na skałach, wysoko nad poziomem morza mieliśmy z jednej strony wspaniały widok na wysokie szczyty, wyrastające prosto z morza, z drugiej – na Morze Norweskie i wysunięte bardziej na południe wyspy archipelagu. Rano czekała nas długa sesja fotograficzna, a zapierające dech w piersiach widoki nie pozwoliły odjechać zbyt szybko.

Lofoty są okrzyknięte najpiękniejszą częścią całej Norwegii. Na nas największe wrażenie zrobiły okolice Moskenes. Później fjordy przybrały kształty przypominające to, co widzieliśmy już wcześniej. W niektórych zatokach są też cudowne plaże z białym piaskiem, jednak temperatura i wiatr nie zachęcały do kąpieli. Pierwszy dzień na wyspach spędziliśmy bardzo pracowicie – wśród strzelistych gór i nadmorskich miasteczek niemal wyjętych z obrazka, przejechaliśmy ponad 140 km. Udało się tylko dzięki temu, że koło południa naszły chmury i już nie musieliśmy tak często zatrzymywać się „na zdjęcie”.

Wieczorem tego dnia przyszedł nam do głowy ambitny pomysł – za około 330 km mieliśmy odwiedzić znajomych (wizja prysznica, dobrego obiadu i ciepłego pokoju). Postanowiliśmy, że spróbujemy dojechać tam w dwa dni. Pierwszego przejechaliśmy 155 km i nie wiedzieliśmy, czy następnego dnia weźmiemy ciepły prysznic w tradycyjnej norweskiej hytcie (hytta to taki drewniany domek letniskowy) czy też znowu będzie musiała wystarczyć menażka, gąbka i 0,7 litra zimnej wody... Po dobrze przespanej nocy wyruszyliśmy wcześnie rano i po ok. 30 km opuściliśmy Lofoty. W sumie po prawie 10 godzinach jazdy dojechaliśmy na miejsce. Przejechaliśmy tego dnia 180,37 km i byliśmy z siebie niesłychanie dumni. Cztery kolejne dni minęły nam na odpoczynku i zbieraniu sił przed dalszą podróżą (jedzenie, spanie, jedzenie, jedzenie...).

Aż do samej Alty nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego, jedynie pogoda pogarszała się z dnia na dzień. W samej Alcie warto odwiedzić muzeum, w którym podziwiać można naskalne rysunki sprzed kilku tysięcy lat. Zaraz za miastem zaczyna się rozległy płaskowyż (płasko jest jak już się podjedzie ponad 300 metrów...), z którego drzewa i krzewy zostały skutecznie wyparte przez trawy i mokradła. Nieodłącznym elementem tego krajobrazu są też swobodnie biegające renifery, a padający deszcz dość dobrze wkomponował się w całość. Z płaskowyżu zjechaliśmy do Porsangerfjordu (trudne słowo), wzdłuż którego wiedzie droga na sam Przylądek Północny. Od tego momentu dodatkowym utrudnieniem był bardzo silny wiatr, wiejący jak to zwykle bywa - prosto w twarz.

Wbrew pozorom najdalej wysunięty na północ punkt Europy wcale nie znajduje się na kontynencie, lecz na wyspie - Mageroyi. Aby się tam dostać, trzeba przejechać podziemnym (a w zasadzie podmorskim) tunelem o długości ponad 7 km. Jadąc rowerem trzeba się dość ciepło ubrać, bo droga schodzi do 212 m p.p.m. i na samym dole jest raczej chłodnawo (no, tylko w czasie zjazdu; gdy się już zacznie podjeżdżać, nagle robi się ciepło...). Podobnie jak w przypadku wszystkich innych tuneli, mostów i niektórych przepraw promowych – rowerzyści nie muszą płacić za przejazd. Największym miastem na wyspie jest Honningsvag. My dotarliśmy tam popołudniu i po zrobieniu zapasów na kilka następnych dni rozbiliśmy namiot niemal przy samej drodze. Do Nordkappu zostało 30 km!!
Pierwsze budzenie zaplanowaliśmy na 7 rano. Słysząc jak mocno wiało i padało uznaliśmy to za głupi pomysł. Ostatecznie ruszyliśmy o 11. Ten krótki, ostatni odcinek trasy był chyba najgorszym rowerowym doświadczeniem w naszym życiu. I absolutnie nie chodziło tu o konieczność podjazdu na wysokość 307 metrów – po przejechanniu 2,5 tysiąca kilometrów takie górki nie robią na człowieku większego wrażenia. Problem był inny – wiatr był tak przeraźliwie silny, że rowerami rzucało po całej drodze. Obawialiśmy się nawet czy nie zniesie nas pod nadjeżdżający samochód. Po ponad 3,5 godzinach walki naszym oczom ukazał się ostatni podjazd, a na jego szczycie – budynek Nordkapphalle. Kiedy podjechaliśmy pod bramki wjazdowe (kasy biletowe), spotkała nas bardzo miła niespodzianka. Bileter (jakkolwiek go nazwać) najpierw zapytał skąd jedziemy, a potem zakrył ręką cennik i powiedział, że mamy się tym nie przejmować. 14 września 2006 roku, po 24 dniach jazdy i 2530 przejechanych kilometrach, byliśmy na Nordkappie! Ciężko opisać co czuliśmy stając pod olbrzymim globusem, patrząc w stronę bieguna. Na pewno wzruszenie i ogromną radość. Ale świadomość, że wszystko się udało, że SIĘ UDAŁO napływała stopniowo. I było nam z tym szalenie dobrze. Czuliśmy się jak Wilhelm Zdobywca na polach pod Hastings, jak Krzysztof Wielicki na jednym z ośmiotysięczników, jak Neo po pokonaniu Agenta Smith`a...jak oni wszyscy razem wzięci.

Nikogo o nic nie pytając, przez 3 dni mieszkaliśmy w namiocie rozbitym dosłownie obok wejścia do Nordkapphalle. W godzinach otwarcia hali przenosiliśmy się do środka, żeby pobyć w ciepłym pomieszczeniu. Korzystając z dobrej pogody i świetnej widoczności – robiliśmy zdjęcia wszystkiemu dookoła, prawie jak rodowici Japończycy. Niestety w dniu, w którym chcieliśmy wybrać się na cypel Knivskjelodden (kolejne trudne słowo) – faktycznie najbardziej wysunięty punkt Europy, naszły gęste mgły i silne deszcze, więc z wycieczki nic nie wyszło. W takich też warunkach wracaliśmy do Honningsvag, skąd promem linii Hurtigruten popłynęliśmy do Tromso. Po kilku dniach wylecieliśmy stąd do Oslo, a dalej - do Polski. Oficjalnie rzecz ujmując – wyprawa dobiegła końca.


Wyjazd w liczbach:
2921 km przejechaliśmy w czasie całego wyjazdu
2530 km – długość naszej trasy z Oslo na Nordkapp
180,37 km – maksymalny dystans dzienny
104,32 km – średni dystans dzienny wyprawy
58,3 km/h – maksymalna prędkość
40 kg bagażu wiózł każdy z nas na początku wyprawy
32 kg prowiantu zabraliśmy z Polski
18,12 km/h – średnia prędkość całej wyprawy
8,5 kg – ważył nasz namiot. Do tego była ponad 2 kg folia murarska, bo namiot przeciekał :)
6 szprych złamało się w czasie drogi (wszystkie w tylnym kole Karola)
1 raz przebiliśmy dętkę (Karol, w swoim nieszczęsnym tylnym kole)
0,7 litra wody w menażce wystarcza, żeby dokładnie się umyć „od stóp do głów” (z pomocą gąbki)

Tekst: Michał Unolt, Karol Zielonka

---

Tekst pochodzi ze strony www.akademiec.pl. Sprawdź nas!


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

piątek, 10 grudnia 2010

Dlaczego warto wybrać się na basen

Autorem artykułu jest Marta Malarska



artykularnia_import

W dzisiejszych czasach, niezależnie od tego, jakie warunki panują na zewnątrz, możemy codziennie pływać. W wielu miastach znajdują się świetnie wyposażone baseny. W zimie temperatura wody jest często wyższa niż latem, by zmniejszyć dyskomfort podczas zanurzania się.


Niedługo nadejdzie wiosna, warto zastanowić się nad przygotowaniem ciała do sezony letniego. Sądzę, że wspaniałym sposobem na odzyskanie szczupłej sylwetki i poprawienie kondycji jest właśnie pływanie.


Nie każdy zdaje sobie sprawę, że sport ten uznawany jest za najzdrowszą ze wszystkich dyscyplin. Może ją uprawiać każdy, bez względu na kondycję i wiek. Na pływanie, po konsultacji z lekarzem, decydują się także kobiety w ciąży. Uprawiane racjonalnie, bez narażania się na przetrenowanie lub kontuzję, przynosi wiele korzyści. Oprócz tego, że modeluje sylwetkę, pełni również funkcję zdrowotną i korekcyjną.


Regularne wizyty na pływalni zapobiegają zachorowaniom, poprawiają odporność, zwiększają wydolność organizmu, opóźniają oznaki starzenia. Podczas półgodzinnego treningu można spalić około 300 kcal. Temperatura wody sprawia, że nie odczuwa się zbyt szybko zmęczenia, przez co wysiłek staje się przyjemniejszy. Warto dodać, że tracąc zbędny tłuszcz, wzmacniamy równocześnie układ mięśniowy, oddechowy oraz układ krążenia. Serce pracuje miarowo, cały organizm dotlenia się. W basenie do zdrowia wracają często ludzie po zawałach, operacjach kolan lub kręgosłupa. Dotlenienie organizmu wpływa bezpośrednio na poprawę nastroju. Po treningu uspokajamy się, łatwiej się nam zrelaksować, mięśnie rozluźniają się, przestajemy odczuwać stres.


Na pływaniu korzysta również nasz układ kostny. Zalecane jest przez ortopedów, ponieważ angażuje najważniejsze mięśnie odpowiedzialne za utrzymanie prawidłowej postawy. Warto pamiętać, że regularne wizyty na basenie pozwolą nam w przyszłości uniknąć bólów kręgosłupa lub zmniejszą te, które już nam dokuczają.


Basen może być również świetnym miejscem treningu dla osób, które jeszcze nie potrafią pływać. Aqua aerobik jest dobrą alternatywą dla pływania. Przynosi podobne korzyści, pomaga odzyskać figurę, poprawia nastrój. Zajęcia w grupie sprzyjają zawieraniu nowych znajomości. Często uczestnicy wzajemnie zachęcają się do zwiększenia wysiłku, oswojenia z wodą, a w rezultacie do nauki pływania. Warto zacząć od ćwiczeń z deską. Doradzi je nam obecny na każdej pływalni instruktor. Warto nauczyć się pływać. To przynoszący wiele korzyści sport oraz świetna zabawa dla całej rodziny. Nie powinno zatem dziwić, że Światowa Organizacja Zdrowia zaleca uprawianie pływania przynajmniej trzy razy w tygodniu.

---

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Wczesne wstawanie wg. Chucka Norrisa

Autorem artykułu jest DobreNawyki.pl



Wczesne wstawanie to dla Ciebie duży problem? Chuck Norris zapewne sam wykopał by się z łóżka swoim wszechmocnym półobrotem, Ciebie jednak i stado koni nie jest w stanie ściągnąć z ciepłego posłania. Co więc powinieneś zrobić, aby wcześniej wstawać i tryskać energią cały dzień?

Co z tego, że kładziesz się wcześnie spać i nastawiasz kilkanaście budzików, rozstawiając je po całym domu? To zwyczajnie nie działa. Problemem nie jest przecież to, żebyś budzik usłyszał, tylko to, żebyś po jego wyłączeniu nie poszedł znów spać. Jak tego dokonać?

Zastanawiałeś się kiedyś, jak to jest, że choć na co dzień rano do łóżka jesteś jakoś magicznie wręcz przyspawany, to zdarzają się przecież dni, w których wstajesz wcześnie rano, sam, bez żadnego budzika - w dodatku pełen energii i chęci do życia? Pamiętasz takie dni? Wyjazd na wymarzony urlop, dzień w którym miałeś odebrać prawo jazdy, walka bokserska, na którą czekałeś kilka miesięcy (a która trwała kilka sekund, ale nawet gdybyś to wiedział wcześniej i tak wstałbyś przecież bladym świtem). Widzisz tu pewien schemat? Ciekawe - jeśli masz po co wstawać rano, zazwyczaj po prostu wstajesz. Jeśli jednak kolejny dzień zapowiada się mało ciekawie - wolisz spać jak najdłużej, często najchętniej w ogóle byś nie wstawał. Czyli?

Spraw, byś miał po co wcześnie wstawać!

Chuck Norris nie śpi. On czeka na kolejny dzień. Ty też tak możesz! Przed pójściem spać zaplanuj sobie co chcesz zrobić kolejnego dnia. Co chcesz osiągnąć? Zastanów się, czy możesz jutro zrobić coś, dla czego chętnie rano wstaniesz. Wymyśl coś takiego, żebyś już teraz nie mógł się tego doczekać. Pamiętaj, że każdy dzień to okazja do przeżycia czegoś nowego i ekscytującego. Już samo wyznaczanie celu sprawi, że nie będziesz się mógł doczekać nowych osiągnięć.

Zadbaj o spokojny sen - zamknij swoje sprawy.

Zamknij wszystkie swoje sprawy. Nie zostawiaj na rano, tego co możesz zrobić jeszcze wieczorem. Pozmywaj, poukładaj porozrzucane ubrania, spakuj rzeczy na jutro, słowem - przygotuj się na nowy dzień i godnie pożegnaj ten, który właśnie się kończy, tak abyś z czystym sumieniem mógł położyć się spać. Podsumuj swoje dzisiejsze dokonania, nie bądź jednak dla siebie zbyt surowy. Nie martw się rzeczami, na które nie masz wpływu. Chuck Norris dba o porządek świata - Ty skup sie tylko na sobie. I pamiętaj - jeśli dziś nie wszystko Ci się udało - jutro jest świetna okazja, by spróbować raz jeszcze.

Wykorzystaj dodatkowy czas.

Pomyśl jak wykorzystasz czas, który zdobędziesz, jeśli uda Ci się wcześnie wstać. Zrób coś fajnego z samego rana, coś da Ci porządnego kopa na cały dzień. Skoro jeszcze przed snem, zadbałeś o to, aby rano mieć czas tylko dla siebie (pozmywałeś naczynia i wyczyściłeś buty, prawda?) to możesz od razu zacząć cieszyć się nowym dniem. Wyjdź na rower albo pobiegaj, poczytaj albo rozwiąż sudoku, medytuj, albo zrób serię pompek. Zjedz fantastyczne śniadanie (kawa i papieros nie jest tego najlepszym przykładem), zrób to wszystko co zawsze chciałeś, a na co nigdy nie miałeś dotąd czasu. Zacznij dzień z półobrotu.



---

Dobre nawyki w pracy i poza nią
1) Jak sobie radzić ze stresem?
2) Syndrom wypalenia zawodowego


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

czwartek, 9 grudnia 2010

Nihil Novi

Grudniowe reminiscencje mini
Grudzień na dobre zadomowił się już w świadomości nas wszystkich. Jest niezwykle śnieżnie, malowniczo acz niekoniecznie wielu w smak. Z zimą jak i solą w zupie – trudno dogodzić każdemu. Cieszą się dzieci i bałwany. Służby drogowe z wieszanymi na nich psami mają okres żniw i szerokim lejkiem otwierają swe konta bankowe. Cieszą się narciarze i górskie przybytki zimowych uciech. Dla których zima nie w smak, wyjeżdżają gdzie pieprz rośnie. Cieszą się więc z zimy w Polsce nawet w ciepłych krajach. Eskimosom to i tak wsio ryba.
Ze śniegu korzysta po swojemu mój pies. Podczas trzech standardowych wyjść w ciągu dnia nurkuje w zaspach wyławiając a to jakąś gałąź, a to kość, a to i wreszcie sam śnieg jakby go ( i to w większej ilości) nie było na wierzchu. No cóż, piesek jakiś powód bez wątpienia ma.

z archiwum google video

Zima ma swoje czas i prawa. Taki klimat – dosłownie i w przenośni. Zima… choć nie kalendarzowa, acz rzeczywista i jakże namacalna. Mamy ten komfort, że era lodowcowa już za nami. Złośliwi mogliby rzec, że przed nami. Być może i mają rację. Lecz przyszłość to jakże odległa… . Takie trudności jak teraz to można by rzec, przyjemności. Grudniowa pokrywa śnieżnego puchu to świąteczne skojarzenia, ferie szkolne, koniec Starego i początek Nowego Roku.


Potem przyjdzie czas topnienia, budzić się zacznie ziemia. Jak mawiają Francuzi zza Uralu – nihil novi, nihil novi… .

z archiwum google video

Grzegorz